piątek, 4 marca 2016


Nie przenoście nam Stolicy do Krakowa

Targi nurkowe na stałe zagościły w życiu nurkowej społeczności. O ile Demo Days mogą być traktowane jako dodatkowa atrakcja w związku z wyjazdem na nurkowanie o tyle na targi wyrusza się raczej świadomie i w tym konkretnym celu.

W Polsce można mówić o trzech głównych imprezach tego typu: Podwodna Przygoda, Baltictech i Łódzki Festiwal Wrakowy. Ten ostatni właśnie się zakończył i trzeba przyznać, że widać wyraźny postęp w stosunku do poprzednich edycji. Na ostatnim festiwalu główną atrakcją było odkrycie wraku ORP Kujawiak, relacja z wyprawy, prezentacja filmu i kulis jego powstawania oraz „wodowanie” książki Podwodni Tropiciele. Festiwal zgromadził wielu wystawców oraz gości. Wyraźnie widać, że impreza się rozkręca i jest co raz bardziej rozpoznawalna. Ogólnie wszyscy chyba byli zadowoleni i mimo problemów technicznych z nagłośnieniem auli nie było powodów do narzekań.

Skoro tak dobrze idzie należało się spodziewać, że za rok będzie jeszcze lepiej. Może i będzie ale chyba już nie w Łodzi. Organizator właśnie zadeklarował, że przyszłoroczny festiwal odbędzie się w Warszawie. Nawet już data jest wyznaczona. Przyznam szczerze, że przeczytałem tą informację ze zdumieniem. Z jednej strony Organizator deklaruje, że Festiwal jest organizowany dla nas, że nie pozostaje obojętny na sympatię ze strony uczestników a jednocześnie przenosi imprezę do Warszawy.

Każda impreza nurkowa ma swój klimat. Inaczej jest na Baltictechu organizowanym w Gdyni, inaczej na Podwodnej Przygodzie organizowanej w Warszawie i inaczej na Łódzkim Festiwalu Wrakowym. Czy teraz będzie Warszawski Festiwal Wrakowy?.

Nie jest chyba tak, że na każdą z tych imprez przyjeżdża ta sama grupa ludzi, choć są zapewne tacy, którzy bywają na każdej imprezie. Na ostatnim festiwalu byli ludzie ze wszystkich stron polski i z tego co wiem ważnym czynnikiem w podjęciu decyzji o przybyciu był też klimat imprezy i tradycje z nią związane. Warto chyba jednak mieć na uwadze, że jest też taka grupa nurków, która w sposób szczególny upodobała sobie łódzką imprezę również ze względu na lokalizację.

Organizator chyba jednak bardziej myśli o sukcesie komercyjnym niż o innych aspektach organizacyjnych. Aż boję się pomyśleć ile będzie kosztował bilet na „Warszawski Festiwal Wrakowy” skoro w tym roku kosztował 78 zł i jak to się ma do kosztu 10 zł na Podwodną Przygodę. Ale cóż, czas pokaże

 

Pozdrawiam                           

Aleksander

wtorek, 2 września 2014


Choroba dekompresyjna nurków rekraacyjnych part. 3

Jak już wcześniej deklarowałem, jestem wiernym czytelnikiem Nuras Info. Od jakiegoś czasu pewien Autor pragnie za wszelką cenę dowieść, że nurkowanie rekraacyjne prowadzi do autodestrukcji osób je uprawiających.

Dziś miałem, wątpliwą przyjemność, przeczytania kolejnych wynurzeń Autora jako trzeci odcinek traktujący o chorobie dekompresyjnej nurów rekraacyjnych. Sama zbitka jest chora bowiem wyszło na to, że na chorobę dekompresyjną zapadają nurkowie rekraacyjni a  „inni” – nie.

W prawdzie Autor był uprzejmy przebąknąć coś o minimum deco – po mojej ostatniej ripoście. A nawet załączył wykres – szkoda tylko, że ten wykres jest do du..py ponieważ nie uwzględnia „transferu” pomiędzy przystankami. Nie wspomnę już o tym, że ja pierwszy przystanek ustawiłbym na 18 m a nie na 15 (przy nurkowaniu na 30 m). Autor poszukał czegoś w necie, znalazł co znalazł i błysnął.

Cała reszta wywodu oparta jest na dywagacji co by było gdyby było. Autor na siłę próbuje dowieść swoich tez z poprzednich artykułów. Pisze o karach w postaci skrócenia limitów NDL, pisze że komputery korzystające z RGBM nie analizują tego co faktycznie robi nurek a w końcowej fazie wskazuje, że przerwa powierzchniowa nie powinna być krótsza od 2-4 h.

I tu dokonał odkrycia – gratuluję.

Ostatni akapit jest rewelacyjny. Dotyczy wynurzeń awaryjnych. Wprawdzie Autor nie był uprzejmy napisać czy chodzi mu o wynurzenie awaryjne kontrolowane czy też nie ale pozwolił sobie stwierdzić, że:

„Czasem nurkowie rekreacyjni niezbyt dobrze panują nad swoim sprzętem co może skończyć się tym, że nieopanowana pływalność wyrzuci ich na powierzchnię albo też zagapią się i zużyją cały zapas gazu co zmusi ich do awaryjnego szybkiego wynurzenia”

 

Panie Pawle instruktorze Poręba, nurkowie, którzy nie panują nad swoim sprzętem nie otrzymują licencji i nie są nurkami jakimikolwiek. Być może w Pana systemie szkolenia jest inaczej.

Jeśli tak, życzę Panu i osobom z Panem nurkującym tyle samo szczęśliwych zanurzeń co i wynurzeń.


Pozdrawiam

Aleksander

niedziela, 31 sierpnia 2014


Turcja

Słoneczna Turecka Riwiera, co rok kusi wielu podróżników. Miałem okazję odwiedzić niewielką turystyczną miejscowość o nazwie Evrenseki. Miasteczko, jakich wiele na Tureckim wybrzeżu. Ta mieścina, często mylona z dzielnicą Side położona jest około 50 km na wschód od Antalya gdzie znajduje się międzynarodowy port lotniczy.

Podróż, a dokładniej lot, upływa szybko. Start z portu lotniczego im. Wł. Reymonta a po dwóch godzinach i trzydziestu minutach samolot sprawnie siada na pasie lotniska w Antalya. Trzeba przestawić zegarki, różnica czasu wynosi godzinę. Wysiadamy z klimatyzowanego samolotu i… uderza nas gorące, wilgotne, śródziemnomorskie powietrze. Jest około szesnastej naszego czasu (w Antalya siedemnasta) a temperatura powietrza około czterdziestu stopni. Port lotniczy jest imponujący. Głównymi klientami tego lotniska są Rosjanie. Komunikaty są podawane przede wszystkim w języku rosyjskim a dopiero później w języku niemieckim i angielskim. Z odprawą paszportową nie ma problemu. Czekamy na bagaż przy podajniku. Czas oczekiwania umila nam dogłębne zrozumienia ogromnego napisu: ХАРОСЦЕВО ОДИЧА. Mamy nadzieję, że tak będzie. Obsługa lotniska nie próżnuje, po kilkunastu minutach opuszczamy terminal, ciągnąc za sobą bagaż i udajemy się do autokarów. Nad sprawnością transferu czuwa Rezydent (w tym przypadku Rezydentka J). Autokar jest klimatyzowany, zaopatrzony w chłodne napoje – to dobrze. Podróż z lotniska do Evrenseki zajmuje około pięćdziesięciu minut. Poruszamy się sprawnie dwupasmową – momentami trójpasmową drogą dobrej jakości. Zmieniający się krajobraz jest pełen sprzeczności. Naprawdę ciężko zdefiniować miejsce, w którym się znaleźliśmy. Mijamy slumsy, składy materiałów budowlanych, okazałe rezydencje, hotele mniej lub bardziej imponujące, stacje benzynowe znanych koncernów, przydrożne dystrybutory paliw, firmy sprzedające najprzeróżniejsze artykuły. Mijamy też przydrożnych handlarzy. Można by rzec, że krajobraz podobny jest do polskiego ale jednak jest inaczej. Odczuwa się jakąś większą dysproporcję a jednocześnie doświadcza poczucia, że jest w tym chaosie jakiś sens – wkrótce przyjdzie się nam o tym przekonać J.

Dotarliśmy do hotelu. Na pierwszy rzut oka lokalizacja wydaje się…zwykła. Hotel czterogwiazdkowy, miła obsługa – standard. Dopiero na drugi dzień po wyjściu z hotelu i ogarnięciu okolicy zdajemy sobie sprawę gdzie jesteśmy. Miasteczko Evrenseki położone jest pomiędzy wybrzeżem morza śródziemnego a górami Taurus. Widok jest niesamowity. Do morza idzie się w kierunku południowym a w góry w kierunku północnym – dokładnie na odwrót jak ma to miejsce w Polsce i przyznam, że chyba tak jest poprawnie J. Samo miasteczko położone jest w małej dolinie. Powrót z nad brzegu morza śródziemnego daje wspaniały widok na góry.

 

Turcja jawi się być krajem o dość prostej konstrukcji. Jeśli coś działa to nie należy tego poprawiać, nawet jeśli działa nie do końca dobrze. Ogólnie rzecz ujmując lepsze jest wrogiem dobrego a marnowanie sił i energii na wykonywanie czynności zbędnych nie jest praktykowanie – podoba mi się J. Dla przykładu: co robi się w Polsce aby ukrócić proceder parkowania na chodnikach? Ano, stawia się znaki, maluje koperty, angażuje straż miejską, paru nadgorliwców strzela foty i policji wysyła, czasami straż miejska zakłada blokady. Popatrzcie ile sił i środków zostało zaangażowanych do wali z parkowaniem na chodniku. Efekty są i tak mierne. A co zrobiono w Turcji? – krawężniki wysokie na 40 cm. Proste? Pewnie, że proste. Nie ma znaków, strażników, policjantów i nadgorliwców z aparatami. Nikt nie parkuje na chodniku bo się nie da nań wjechać. W Turcji jest mnóstwo jednośladów – skutery, motorowery, motocykle. Wszyscy jeżdżą bez kasków ale nie zauważyłem palantów jeżdżących na jednym kole, wyprzedzających na trzeciego czy też jeszcze kolejnego, używających świateł drogowych w terenie zabudowanym czy w ogóle pchających się pod koła samochodów. Ciekawe dlaczego?. Może nasi rodzimi cykliści mając zakute główki uważają się za nieśmiertelnych a ci w Turcji mierzą siły na zamiary – sam nie wiem. Ogólnie transport w Turcji jest…praktyczny. Nie ma przystanków autobusowych. Bus staje w miejscu mniej więcej powszechnie umówionym o godzinie mniej więcej odpowiedniej i nikt się nie skarży. To czy autobus jedzie co pięć czy co piętnaście minut nie ma znaczenia. Wszyscy są i tak na czas – fenomen. Że też nasza rodzima komunikacja tak nie potrafi. Ciekawą formą komunikowania się jest klakson. Zupełnie inaczej trąbi się aby powiedzieć „nie spij, ruszaj”, inaczej „czekam po drugiej stronie ulicy” a jeszcze inaczej „cześć, co słychać?”. Możecie wierzyć albo nie ale tureccy kierowcy opanowali do perfekcji komunikację za pomocą klaksonu. To może tyle na temat transportu.

Turcy są ludźmi bardzo otwartymi i praktycznymi. W prowadzonych przez nich sklepach można kupić wszystko choć są również sklepy prowadzące sprzedaż tylko jednego asortymentu. Ciekawe jest to, że w obrębie takich sklepów znajdują się również tzw. cash pointy gdzie można wymieniać walutę. Obecny kurs liry tureckiej do euro to około 2,8 : 1 a liry tureckiej do dolara 2,08 : 1. Najchętniej przyjmowaną walutą jest euro. Turcja jest krajem muzułmańskim a więc krajem, w którym silnie zakorzeniona jest tradycja bakszyszu. Pięć dolarów w paszporcie w trakcie meldowania w hotelu potrafi zdziałać cuda. Również kelnerzy i kierowcy winni być obdarowani drobnymi kwotami, nie należy zapominać o personelu sprzątającym w hotelu.

Ponieważ jesteśmy nad morzem śródziemnym oczywistym jest, że królują to sporty wodne. Jest naprawdę gorąco. Piasek na plaży ma kolor pieprzu a o godzinie jedenastej jest tak rozgrzany, że ciężko jest po nim przejść bosą stopą. Obsługa polewa plażę wodą. Na plaży dostępne są wszystkie sporty wodne ale można tez zanurkować.

W tym celu udajemy się do zabytkowej miejscowości Side gdzie w bezpośrednim sąsiedztwie ruin świątyni Apolla znajduje się port.

 

W porcie cumuje łódź należąca do centrum nurkowego Silver Diving Center.

Na łodzi znajduje się już spora liczba osób. Jesteśmy zaproszeniu na górny pokład. Każdy siada gdzie może. Dostępne są materace. Po upływie około pół godziny na łódź wchodzi kolejna grupa osób. Na mój gust docelowo na łodzi jest około 60 osób (w tym dzieci) plus załoga. Zaczyna się „odprawa” jesteśmy dzieleni na grupy – anglojęzyczna, niemieckojęzyczna i oczywiście rosyjskojęzyczna. Prowadzący odprawę opowiadają o podstawach nurkowania. Dla osób nie mających pojęcia o nurkowaniu ta odprawa niczego nie wnosi – dla tych co są w temacie też. Na szczęście opiekunowie małoletnich nie zdecydowali się na to aby ich podopieczni rozpoczęli przygodę z nurkowaniem.

Na łodzi jest kilka zupełnie do siebie nie pasujących do siebie grup. Są nurkowie z licencjami, są osoby które ewentualnie chciałyby spróbować, są osoby towarzyszące i są dzieci. Odnoszę wrażenie, że organizatorowi zależy wyłącznie na zarobku – reszta nie ma znaczenia.

Wypływamy z portu. Łódź jest płaskodenna. Buja niemiłosiernie mimo, że są stosunkowo małe fale. Wiele osób wymiotuje wielokrotnie. W drodze powrotnej jedna z uczestniczek, widząc że jesteśmy blisko portu, wyskakuje z łodzi i wpław wraca na brzeg.

W ofercie składanej przez organizatora były informacje o nurkowaniu w zalanych ruinach. Mamiono nas możliwością zobaczenia delfinów i żółwi Karetta. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Pod wodą zobaczyliśmy jedynie trawę morską (w trakcie pierwszego nurkowania) a dodatkowo trzeba było walczyć z prądem przed, którym nikt nas nie ostrzegał. W ogóle Turcy mają dość ciekawy sposób nurkowania. Zaczynają z prądem a następnie kończą nurkowanie wracając pod prąd. W czasie drugiego nurkowania padł inflator w moim BCD – wyciek powietrza. Zgłosiłem prowadzącemu nurkowane – machnął ręką i tak dokończyliśmy nurka.

Powyższe jest jednak niczym wobec zostawienia na morzu ludzi. Po drugim nurkowaniu snorkowałem  synem przy łodzi. W pewnym momencie załoga uruchomiła silniki i łódź zaczęła odpływać. Tylko reakcja jednego z pasażerów uchroniła nas przed powrotem wpław do brzegu.

Brak poszanowania elementarnych zasad bezpieczeństw w tej bazie jest skandaliczny. Niestety baza ta reklamuje się jako centrum PADI co chyba nie wiele ma wspólnego z profesjonalizmem.

Mam nadzieję, że w Turcji da się jednak zrobić fajne i bezpieczne nurkowania.

   

Pozdrawiam

Aleksander

czwartek, 7 sierpnia 2014


Techniczni

Jako, że wierny ze mnie czytelnik „Nuras Info” takoż i tym razem przeczytałem sierpniowy numer. W poprzednim zamieszczony był artykuł traktujący o chorobie dekompresyjnej nurków rekreacyjnych cz.1. Jak łatwo się domyślić w bieżącym numerze jest część druga tego wywodu. O ile do pierwszej części można nie mieć jakiś szczególnych uwag o tyle w części drugiej autor popuścił wodzy fantazji.

Nad kluczowym i chyba jednak z założenia błędnym podziałem na nurków technicznych i rekreacyjnych nie będę się rozwodził  bo doskonale robią to inni. Zwłaszcza, że zaproponowany przez Autora podział jest jeszcze bardziej rozmyty niż te, z którymi można się spotkać.

Okazuje się bowiem, że nurek rekreacyjny to taki co nurkuje na jednej butli wypełnionej powietrzem lub nitroxem; zasadniczo nurkuje nie głębiej niż na czterdzieści kilka metrów; nurek taki nie posiada wiedzy na temat dekompresji; nie posiada sprzętu i wiedzy do pracy z wirtualnym stropem a do tego wszystkiego nurkuje przy użyciu komputerów, które mają BŁEDNE MODELE DEKOMPRESYJNE (wprost nie mogę się doczekać jak z takimi tezami zapoznają się czołowi producenci czyli SUUNTO i UWATEC – będzie pysznie zwłaszcza, że wysłanie im przetłumaczonego tekstu naprawdę nie jest problemem).

Ale do rzeczy. Biorąc pod uwagę powyższą definicję nurka rekreacyjnego cała reszta to techniczni. Czyli jak nurkuję z pojedynczą butlą i steagem na 50 m na powietrzu gdzie w steagu mam nitrox i mam komputer np. Liquivision X1 to jestem prawie techniczny, czy może bardziej rekreacyjny? A może rzecz w tym żeby przyodziać się w suchara z 8 000 PLN, zaordynować sobie uprząż i komputer od pewnego rodzimego producenta i oczywiście zrobić z pięć kursów u Autora? No jeśli tak to wystarczyło to napisać – przynajmniej byłoby fair. W tej chwili wyszło na to, że nurkujący rekreacyjnie powinni oddać swoje licencje. Bo co można powiedzieć o nurku P2 czy P3, który ma w programie dekompresję skoro według Autora nie ma wiedzy i umiejętności do nurkowań dekompresyjnych – no przyjdzie oddać licencje.

Ale wróćmy do modeli. Autor zestawia model Buhlmanna z modelem ZHL16, który jak rozumiem jest wykorzystywany w w/w komputerze. To jest oczywisty przypadek. Podobnie jak to, że ludzie nurkujący w oparciu o pierwszy algorytm żyją i mają się dobrze. Mało tego mają trzydziestoletni starz nurkowy i zaliczone nurkowania praktycznie we wszystkich miejscach na świecie.

Autor najwyraźniej nie wie, że większość nurków rekreacyjnych nurkuje z użyciem procedury minimum deco, choć wcale nie muszą tego robić a to oznacza, że zaproponowane przez Autora przystanki i ich czas mają się nijak do tego, co rzeczywiście jest realizowane. Rzecz w tym, aby nie pchać się pod strop a jak już się pod niego wpadnie to sobie poradzić. Ale przecież to niemożliwe, ponieważ nurkowie rekreacyjni nie mają takiej wiedzy.

Powróćmy jeszcze na chwilę do definicji nurka, jako takiego bez podziału na technicznych i rekreacyjnych. Pewna organizacja nurkowa szczodrze obdziela wczasowiczów certyfikatami po przeprowadzeniu kursu kilkudniowego w czasie tygodniowego wyjazdu. Nurkowania oczywiście w ciepłej wodzie o dużej przejrzystości.

Sorry, ale dla mnie to nie jest jakikolwiek nurek mimo posiadanego certyfikatu. Nurkowanie w Morzu Bałtyckim nie ma nic wspólnego z nurkowaniem w Morzu Czerwonym i trudno się dziwić, że taki „egipski nurek” nie radzi sobie choćby w polskim jeziorze o morzu nie wspominając. Nie bez powodu są w Polsce bazy organizujące kursy returnowe dla tych, co zdobyli uprawnienia w Egipcie i chcą dalej nurkować głównie w polskich warunkach.

Może w obserwacjach Autora przeważają właśnie tacy nurkowie albo tacy, co mają certyfikat ale nie nurkowali długi okres czasu i nagle im się przypomniało. Nurków, którzy zdobyli certyfikaty w opisany wyżej sposób jest cała masa i może ta właśnie efekt skali, którego Autor nie uwzględnił co zaprowadziło Go do tak błędnych wniosków.

Zupełnie nie wiem skąd Autor wpadł na pomysł, że nurkowie rekreacyjni nie potrafią rozpoznać oznak choroby dekompresyjnej, że nie wiedzą, do czego służy zestaw tlenowy? Czy Autor może się pochwalić jakimiś wiarygodnymi badaniami w tym temacie?

Sumując Koleżanki i Koledzy, jak nie macie w tytule TXT, nTX, TEC albo jeszcze innego podobnego skrótu to jesteście dla siebie samych zagrożeniem. Jesteście niedouczeni, macie badziewny sprzęt i niech ktoś wreszcie to powie: BIEGIEM NA KURS DO AUTORA a jak nie to won z wody. Zaworów tylko pilnujcie bo jak wiadomo brak tlenu jest groźny, czasami objawia się w tekstach pisanych

Pozdrawiam

Aleksander

środa, 23 lipca 2014


Zakręceni

Czym jest dla nurka szkolenie?  Czy jest to jakiś dramat, trauma, dyskomfort, obowiązek a może przymus lub kolejny „check” na drodze do uzyskania certyfikatu? Jeśli, choć jeden raz widzisz siebie przez pryzmat wymienionych powyżej odczuć – odpuść sobie nurkowanie, tak będzie lepiej dla Ciebie i innych.

Zakręcanie zaworu butli jest czynnością praktykowaną od wielu lat. Jakoś tak się utarło, że ostatecznym testem przydatności kursanta do osiągnięcia statusu nurka było zakręcenie zaworu butli. Praktykę tą, niektórzy instruktorzy rozwinęli do granic perfekcjonizmu. Świetnym obrazem są kursy wrakowo – morskie gdzie kursant jest owinięty siecią jak baleron, nie ma możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu – o wycinaniu się z sieci , nie ma mowy. W tych „komfortowych” warunkach ma zakręcany zawór butli.

Zapytam: po co?, w jakim celu?. Skoro nie może się ruszyć to tym bardziej nie może odkręcić zaworu. No chyba, że założeniem tego „ćwiczenia” jest zaprezentowanie kursantowi podstaw z umierania czyli jak to jest na początku końca.

Są też tacy „eksperci” co zakręcają zawór „do połowy”. Mówią później, że specjalnie tak zrobili aby nie pozbawiać czynnika oddechowego.

Czy mają rację?

Nurek wyczuwający znaczny opór oddechowy (będący następstwem „przykręcenia” zaworu butli) może w drodze paniki podjąć decyzję o natychmiastowym wynurzeniu. To wynurzenie skończy się w sposób dramatyczny gdy nurek zatrzyma oddech.

Zwolennicy zakręcania zaworu, zowią tą czynność „ćwiczeniem” jednak nie precyzują jakie umiejętności ma ta czynność ćwiczyć. Zastanówmy się -  sytuacja z jaką spotyka się nurek w momencie zakręcenia zaworu odpowiada sytuacji zamarznięcia pierwszego stopnia. W każdym innym przypadku nurek nie ma do czynienia z gwałtownym odcięciem czynnika oddechowego. Jak zamarznie mu drugi stopień ma automat zapasowy, jeśli pęknie wąż drugiego stopnia również ma automat zapasowy, jeśli przeholuje z rezerwą gazu to też nie dojdzie do gwałtownego odcięcia czynnika oddechowego.

Czy w związku z powyższym nie lepiej jest uczyć oddychania kilku nurków z jednego automatu? Czy nie lepiej uczyć technik opanowywania emocji i zapobiegania panice? Zamiast wiązać nurka siecią  i oczekiwać, że siłą woli odkręci zawór?.

Chyba warto też uczyć trzymania się dobrych praktyk. Człowiek manipulujący przy sprzęcie innego nurka bez jego wiedzy jest winien wypadku nurkowego ze wszystkimi tego konsekwencjami (jeśli do wypadku dojdzie, oby nie doszło). Całkowicie niedopuszczalne jest manipulowanie przy sprzęcie innego nurka za wyjątkiem check przed nurkowaniem lub w sytuacji prowadzenia akcji ratowniczej lub w sytuacji gdy nurek o to wyraźnie prosi. Każda organizacja nurkowa powinna z całą stanowczością eliminować ze swoich szeregów „żartownisiów” pozwalających sobie na bezmyślną „zabawę” ze sprzętem innych nurków. Te reakcje federacji powinny być tym bardziej transparentne i przejrzyste im bardzie dotyczy to instruktorów a już na pewno zdarzenia takie powinny być szczegółowo wyjaśniane a wyniki tych wyjaśnień publikowane – ku przestrodze.

Pozdrawiam

Aleksander

czwartek, 17 lipca 2014


Forum

W zasadzie nie ma problemów z definicją. Ogólnie rzecz ujmując „forum” definiowane jest jako „przeniesiona do form www forma grup dyskusyjnych”. Struktura ta ma służyć do wymiany informacji i poglądów między osobami o podobnych zainteresowaniach przy użyciu przeglądarki internetowej[i].

A jaka jest rzeczywistość?

Na forum jest kilka kategorii „uczestników”. Jak są definiowani owi uczestnicy zależy od woli właściciela – na zasadzie „dziel i rządź”. Na niektórych forach status determinuje czas obecności i aktywności. Na innych ilość i częstotliwość udzielanej pomocy. Na jeszcze innych rekomendacja użytkowników. Ogólnie rzecz ujmując aby przejść z poziomu „uczestnika” do poziomu „użytkownika” należy spełnić jakieś kryteria. Jakie są to kryteria zależy od właściciela forum.  Osoby stosujące odpowiednie socjotechniki mogą w krótkim czasie stać się „bożyszczami tłumu” i de facto zawiadować tym co dzieje się na forum.

Osobną kategorią userów są moderatorzy. To bardzo ciekawa grupa uczestników forum. Mają spore uprawnienia, mogą przydzielać ostrzeżenia, przenosić tematy, wątki i posty. Maja tą wadę, że prawie nigdy nie robią tego do czego zostali powołani – to znaczy nie moderują dyskusji, ponieważ w niej nie uczestniczą. Jak już się ockną z letargu „władców”, przydzielają „wstążki” według własnego widzimisię, żeby nie powiedzieć - na oślep. Co gorsza potrafią być "zblatowani" co w zasadzie uniemożliwia im pełnienie funkcji do, której zostali powołani. 

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że właściciel ma możliwość wycinania wątków, tematów, postów. W ten sposób manipuluje rzeczywistością oraz tym co dzieje się na forum. Odwoływanie się od decyzji moderatora jest bez sensu – ten co przydzielił funkcje nie będzie karał swoich podwładnych, koło się zamyka.

Skutek jest taki, że niezależnie od opinii użytkowników oraz ich intencji – forum prezentuje to czego oczkuje właściciel a nie to co chciałaby wyrazić dana grupa. Taki stan rzeczy jest szczególnie groźny w przypadku for rozpoznawalnych. Nagminne jest traktowanie for jako platformy sprzedażowej oraz miejsca służącego reklamie i promocji towarów i usług przy wykorzystaniu danych i wizerunków oraz wypowiedzi forumowiczów - oczywiście nie pytając ich o zgodę

W ramach Rzeczypospolitej Polskiej fora internetowe są prywatnym folwarkiem ich właścicieli, zarządzanym przez grupę najemników.

Porównajcie tą rzeczywistość z przytoczoną we wstępie definicją. Jak ma się forum do definicji forum?

W tym stanie rzeczy chyba najrozsądniejsze będzie zakładanie blogów i umożliwianie wzajemnej komunikacji do czego szczerze zachęcam

Pozdrawiam

Aleksander



[i] Opracowano za Wikipedią

wtorek, 15 lipca 2014


Witajcie

Troszkę mnie tu nie było.

Tak to czasami bywa gdy codzienność wyznacza inne zadania od tych, którymi chciałoby się poświęcić.

Upłynęło trochę czasu i parę spraw wydaje się godnych skomentowania. Odbyło się parę nurkowań, ktoś komuś zawór zakręcił, Koparki zmieniły właściciela a na niektóre fora branżowe wróciły duchy z przeszłości pod dawno zakamuflowanymi nickami.  Oczywiście do spełnienia pozostaje obietnica dokończenia testu GoPro Hero 3+ o czym nie zapominam

Pozdrawiam

Aleksander